Australijski rząd ogłosił, że jego sieć komputerowa została dotknięta poważnym cyberatakiem. Po śledztwie przeprowadzonym przez krajowych ekspertów cybernetycznych, australijski premier Scott Morrison oświadczył, że rząd padł ofiarą cyberataku przeprowadzonego przez jedno z państw narodowych – pisze The Guardian.
W wyniku podjętych działań prewencyjnych zresetowane zostały hasła dostępu.
Jak oświadczono przed komisją senacką – nie ma dowodów na to, by nadzorująca elekcję Krajowa Komisja Wyborcza, czy też któraś ze współpracujących z systemem federalnym komisji stanowych, ucierpiała w wyniku ataku.
Biorąc pod uwagę, że w niedalekiej przyszłości kraj czekają wybory stanowe i federalne, atakujący mogli próbować wykraść informacje, zakłócić działalność parlamentarną lub manipulować wynikami wyborów, odrzucono jednak możliwość wpływu ataku na przebieg nadchodzących wyborów.
„Nasi eksperci od bezpieczeństwa cybernetycznego uważają, że za wyrafinowanym atakiem stoi jakieś państwo” – powiedział premier Australii i dodał, że nie ma żadnych dowodów na jakąkolwiek ingerencję wyborczą. Nie mamy dowodów na to, że chodzi tu o próbę wywarcia wpływu na pracę parlamentu, zakłócenia przebiegu wyborów czy zmanipulowania ich wyników”.
Chociaż nie wymieniono nazwy żadnego państwa odpowiedzialnego za atak, to jednak Chiny są jednym z krajów, na które skierowana jest uwaga agencji obserwujących przestępczość cybernetyczną.
Nie jest to pierwszy przypadek ataku cybernetycznego na australijski rząd lub tamtejsze partie polityczne. Podobne incydenty miały miejsce w 2011 r., kiedy zhakowana została infrastruktura poczty elektronicznej, a w 2015 r. australijska Agencja ds. Bezpieczeństwa Cybernetycznego obwiniła obce mocarstwo za atak na australijskie Biuro Meteorologiczne. Chociaż jako jedno z państw, które mogły dopuścić się tych ataków, wymieniane są Chiny, to jednak brak jest jednoznacznych dowodów na poparcie tych oskarżeń – komentuje Mariusz Politowicz, inżynier techniczny Bitdefender z firmy Marken Systemy Antywirusowe.